Czy zastanawiał się ktoś, co się właściwie stanie, gdy lodowce na biegunach stopnieją prawie całkowicie? Ponoć poziom mórz ma się podnieść o ileś metrów i mają zostać zalane miasta nisko położone, powierzchnie lądowe się zmniejszą i takie tam.. Ile prawdy w tym?
A może sytuacja będzie wyglądać nieco inaczej? Słyszałem ostatnio twierdzenie, że woda z lodowców zgromadzi się głównie na równiku, a rozchodząc się do biegunów nadmiar będzie coraz mniejszy. Efektem tego może być zwolnienie prędkości obrotowej Ziemi, dzięki czemu doba będzie dłuższa (co prawda o kilka sekund, ale zawsze). Ale jeśli siła odśrodkowa, związana z prędkością obrotu Ziemi się zmniejszy, to być może zmieni się rozkład sił działających na płyty tektoniczne i czeka nas seria trzęsień ziemi, i w rejonach dotychczas spokojnych pod względem sejsmicznym? Podejrzewam też, że tereny obecnie znajdujące się pod lodem, po jego zniknięciu, zaczną się wypiętrzać. Jestem ciekawy tylko w jakim tempie, bo tsunami w strefach okołobiegunowych nie było raczej spotykane.
Ale dość już czarnych scenariuszy. Po podniesieniu się poziomu oceanu i ociepleniu klimatu, miałbym bliżej do morza. I to jeszcze ciepłego morza. Katt by się ucieszyła ;)